Szybka robota narciarska i zbyt wczesne piwko | Wiosna w Tatrach | Marzec 2014

Padaka za oknem, zima nie chce przyjść, aczkolwiek wieści z frontu są pozytywne. Ludzie na przekór niesprzyjającym warunkom (również politycznym) jeżdżą i to jest bardzo pozytywne, że jest taka zajawa w narodzie. Kto wybrał się dzisiaj na narty na pewno wygrał.

Ja niestety z pewnych przyczyn nie mogę się wyrwać na pierwsze śniegi, dlatego powspominam sobie pewną wycieczkę z końca sezonu 2013/14. Zacznę od tego, że wyjście tego dnia na narty było jedną z najgłupszych decyzji, jakie mogłem podjąć. Ze względu na niskie wartości krwi powinienem siedzieć w kapciach przed telewizorem. Jednak wiadomo jak jest, narciarskiej natury nie da się poskromić tak łatwo, a góry wzywają przy każdej okazji. Trochę naraziłem na pewnego rodzaju niebezpieczeństwo moich kolegów, za co przepraszam po fakcie 🙂

Nowego śniegu nie było zbyt dużo, temperatura wzrastała bardzo szybko (koniec marca), więc musieliśmy się dostać na Świętą Górę najszybciej jak to możliwe. Na szczęście mieliśmy zapewnioną opiekę przystojnego, lokalnego guide’a – Michaela z Chamo. A przewodnikom śpieszy się nieco inaczej, szczególnie tym zagranicznym, dlatego zaczęliśmy od kawy i ciastka..

Na górze ekipa mocno podpalona. Perspektywy pogodowe sprzyjające. Czas ruszyć granią..

Niestety palące słońce i zapewne moja zamuła nie pozwoliły na dotarcie do miejsca docelowego. Dodatkowo na niebie zaczął się formować „szkwał”, dlatego trzeba było pomyśleć nad alternatywą. Padło na pewną dolinkę..

Zjazdy jak zwykle spektakularne, każdy znalazł coś dla siebie..

Czy ktoś widział kiedykolwiek smutnego narciarza?

*Ja się nie liczę 😉

Dzięki szybkiej, taniej i szalenie nowoczesnej kolei gondolowej oraz zmianom na niebie znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu o zbyt wczesnej porze, ale jak się możecie domyślić bariery wstydu po raz kolejne zostały przełamane na rzecz filtracji gardełka..

Powroty, nigdy przyjemne, ale zawsze motywujące do kolejnej wycieczki..

Podbój Kościelca | Kwiecień | 2013

Kwiecień roku Pańskiego 2013. Warunki stricte zimowe, wiosna z dala od wyobraźni. Na dzień przed pewnym zaawansowanym kursem, który miał nas przygotować na prawdziwe, górskie wyzwania postanowiliśmy odbyć drogę narciarską na Kościelec.

Pogoda oczywiście dopisywała, jak to w polskich górach podczas wolnego weekendu..

11287876_102214373448425_1092957771_n

Jednak było na tyle niedoskonale ch*jowo, że dało się tam wciągnąć ze względną widocznością przed oczyma..

11265968_822612014479996_1849147171_n

Jak sobie postanowiliśmy, tak też się stało i już nic i nikt nie odbierze nam tych wspomnień. Romantycznie, wiem, ale to wszystko przez tą zaawansowaną jesień, która zbliża nas nieuchronnie do pornograficznej zimy pełnej ekstaz i innych podniet narciarskich. Domyślam się, że Wy, niecne Zboki też czekacie na ten moment!

Droga na samą górą jak zwykle obfitowała w wiele zwrotów akcji, aczkolwiek najbardziej intrygujące było samo rakowanie przed szczytem. Nie wiem jak wy, ale ja nigdy nie czuję się zbyt stabilnie, kiedy cały mój ciężar wisi na tępych zębach moich raków wbitych w lód, a tym bardziej wilgotną skałę. W zasadzie nigdy w tym momencie nie jest mi do śmiechu. No, ale były z nami dziewczęta, więc nie wypadało okazywać zwątpienia;)

Widoczki jak najbardziej godne polecenia, za równo na jedną jak i na drugą stronę. Kto nie był ten musi podbić pieczątkę!

Kolejne dni to już tylko i wyłącznie ciężkie manewry terenowe pod okiem doświadczonej kadry, a na deser wyczerpujące wykłady teoretyczne. Nie było lekko!

Najfajniejsze były ćwiczenia z kilofem..

A także zakładanie stanowisk..

Jeśli ktoś ma zajawę na taki kurs to polecam, warto pobrać nauki lub odświeżyć umiejętności -> Kursylawinowe.pl

11288006_1447878665509295_536356807_n

A tak wyglądają młodzi, pełni energii ludzie, którzy mają do wykorzystania wolną chwilę i 0,5 wody ognistej, której..nie mieli sił zasmakować. Powiedzieć, że grube melo to nic nie powiedzieć..

ABM_4938

Ponad to schroniskowe życie pełne wygód, luksusów i wszędobylskiej głupawki..

Te ładniejsze zdjęcia pstryknął Piotr Śnigórski

Pumping Derby in Japan | Część #4 | Luty | 2015

Część czwarta cyklu opowiadającego o przygodach zarejestrowanych w Kraju Kwitnącej Wiśni właśnie wyświetla się waszym spragnionym atrakcji umysłom. Mimo, iż historia nie jest wcale skomplikowana to nie jest łatwo jej opisać. Pracy z tym wiele i nie wiem czy podjąłbym się tego wyzwania wiedząc ile godzin mozolnej harówki zajmie przygotowanie materiałów pod tą właśnie publikację. Jednak powiedziało się „A”, a liter w alfabecie nieskończenie wiele, a każdy alfabet musi mieć swój początek i swoje zakończenie. Podążając tym rymowanym tropem zapraszam na przedostatnią część Pumping Derby in Japan!

Już teraz mogę zdradzić, że jest to zasadniczo ostatnia część typowo narciarska. Finalna będzie wspomnieniem z Tokio. Tymczasem rozsiądźcie się wygodnie, herbata już zaparzona!

20150211_171344

Po armagedonie śnieżnym, który mieliśmy okazję przeżyć w Myoko byliśmy głodni nowej lokalizacji. Do wyboru było kilka możliwości. Po krótkiej burzy mózgów obraliśmy kierunek na ośrodek o nazwie Seki Onsen. Miejscówka leży nieopodal Myoko, aczkolwiek prowadząca do niej droga górska prawdopodobnie jest zimą niedostępna. Przynajmniej taka nieogarnięte, czy też wręcz nieodgarnięta ze śniegu była tego dnia. Droga okrężna, jak sama nazwa wskazuje nie jest krótka, ale żeby nie było nudno wiodła najwyższymi tunelami śnieżnymi, jakie udało nam się przejechać w Japonii.  Myoko opuściliśmy wczesnym rankiem..

Jak okazało się na miejscu pojęcie „wczesny ranek” w Seki Onsen oznacza zupełnie coś innego. Na odpalenie infrastruktury musieliśmy trochę zaczekać, aczkolwiek to pozwoliło nam na rozeznanie okolicy. Bonusem była możliwość przyglądania się rozruchowi jaki prowadziła japońska armia. Był to wstęp do solidnych ćwiczeń narciarskich. Jeśli widzieliście kiedykolwiek naszych poborowych podczas tego typu manewrów to potwierdzamy, że na tej długości i szerokości geograficznej kabaret jest równie dobrej jakości. Oczywiście najgłośniej śmiali się sami żołnierze. Rzecz jasna ci potrafiący zjechać pługiem z samej góry na sam dół z tych, którzy dotknęli nart pierwszy raz w życiu. Jednak tym gorzej jeżdżącym trzeba przyznać, że ich wywiad się nie popisał i jak na sam początek wybrał dla nich trasy o kolorze czarnym, które były usiane muldami niczym pola minowe w Afganistanie podczas wojny z ZSRR..

Kolejną ciekawostką jest fakt, z którym spotkałem się pierwszy raz w życiu, Mianowicie system odśnieżania pochyłych parkingów. Na każdym zainstalowane są zraszacze z gorącą wodą, które działają przez 24h. Śnieg i lód nie mają szans. Zapomniałem wspomnieć, że ten rejon to epicentrum gorących źródeł. W ten niezwykle efektywny sposób odśnieżają również całe ulice. Jest tylko jeden warunek, muszą być pod nieznacznym kątem..

Niektórym może syę wydawać, że jest to marnowanie zasobów naturalnych. Jednak z drugiej strony trzeba przyznać, że jeśli chodzi o odśnieżanie to nie mają lekko..

W internetach o Seki Onsen mowią „Japan’s best powder snow skiing” i nie są to słowa rzucone na wiatr. Miejscówka ma ogromny potencjał. Niestety nie mogliśmy go wykorzystać tego dnia, gdyż zapanowała lekka odwilż, która zamieniła puch w miękką kupę. Tak czy inaczej, jeśli ktoś szuka tzw. „pillows’ów” to tutaj znajdzie ich pod dostatkiem. W tym resorcie widziałem największego, jakiego spotkaliśmy w Japonii, aczkolwiek nie odważyłem się zaatakować. Sumienie dało nam niezłego, mentalnego klapsa. Widząc teren i nakładając na niego puszystość i ilość pudru dnia poprzedniego mogliśmy tylko i wyłącznie zacisnąć płaty mózgowe ze złości i żalu. Nic poza tym nie dało się już zrobić, życie.

20150211_090629

Tak w ogóle tego dnia, a był to już chyba 10-ty z rzędu pod względem intensywnej jazdy miałem pierwszy poważny kryzys. Po godzinie badania terenu stwierdziłem, że jedyną opcją na kontynuowanie dnia jest krótka drzemka..

Generalnie wszyscy byli jacyś rozstrojeni. W sumie po tylu dniach rąbania w puchu te kilka godzin opalania nam się należało jak nic!

Po dwóch godzinach odpoczynku siły wróciły i mogłem dalej atakować. Niestety najbardziej interesujące, pojedyncze krzesło prowadzące na sam szczyt wzniesienia uruchamiane było bardzo spontanicznie. Nie potrafiliśmy rozgryźć tej zagadki, dlatego postanowiliśmy uruchomić foki.

20150211_145828

Oczywiście krzesło ruszyło na moment przed pierwszym krokiem, kiedy już zestawy chodzące były założone. Ściągać czy olać? Stwierdziliśmy, że nie chce nam się sprzątać „skitouring’u” i rozpoczęliśmy pierwszą poważną, azjatycką turę. To był pierwszy błąd, gdyż w.w. krzesło zaczęło hulać na całego. Drugim okazał się brak mapy, ale jak już wspominałem jest ona towarem bardzo deficytowym i nieczytelnym, chyba, że ktoś biegle włada japońskim..

Reasumując wycieczka trwała bardzo krótko, aczkolwiek nawet te z pozoru beznadziejne momenty generują jakieś plusy. Naszym był taki, że zobaczyliśmy z góry kolejną dolinę, a ona oferowała bardzo zacny teren do jazdy. Nie udało nam się tam dotrzeć, gdyż już po prostu nie starczyło czasu, ale obiecujemy, że wrócimy..

20150211_110657

Do południa nie udało nam się obczaić żadnej konkretnej linii. Z każdą minutą śnieg robił się coraz cięższy, humory również. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy odwiedziliśmy inną wystawę góry. Już na samym początku dnia o niej myśleliśmy, ale było tam tak stromo, że nie było widać dna. Nie było również żadnych starych śladów i stwierdziliśmy, iż nie jest zbyt dostępna. Nic bardziej mylnego!

Dzień dobiegał końca, śnieg zaczynał zlewać się z kolorem nieba, a my łapiąc drugi oddech cisneliśmy ile wlezie, zupełnie nie bacząc na upływający czas. Tutaj należy wspomnieć, że zjeżdżaliśmy do sąsiedniej doliny a butowanie z powrotem trwało przynajmniej 20 minut. To musiała być czysta zajawa..

Aż w końcu wyłączyli wyciągi i trzeba było udać się do domu na czterech kółkach marki Nissan..

Jednak nie bylibyśmy sobą, gdyby nie nasza ciekawość. Podczas naszej komicznej skitury widzieliśmy również tajemnicze miasteczko. Należało sprawdzić dla jakich ideałów istnieje? A, że nie było daleko..

Jak się okazało jest to mikro mieścina górska, ale taka na prawdę położona niezwykle ekstremalnie, czyli coś w stylu naszego Poronina a.k.a. „Tam gdzie diabeł mówi dobranoc..”. Zjawiskowe miejsce, trzeba zobaczyć na własne oczy żeby uwierzyć.

20150211_171549

Następnym krokiem było znalezienie szamy. O tej porze, a było już bardzo ciemno wcale nie było to takie proste. Poza tym byliśmy już mega zmęczeni. Stwierdziliśmy jednak, że szukamy czegoś maksymalnie lokalnego. Udało nam się, ale okazało się, że jest to kolejna pułapka, gdyż menu wisiało na ścianie i nie posiadało żadnej wersji tłumaczonej nawet na Esperanto. Zamówiliśmy najprostsze danie, jakie przyrządza się w tym kraju, zupę miso. Nie wiadomo czy była w kracie. Jedząc przysłuchiwaliśmy się prywatnej sesji karaoke, która odbywała się w pokoju obok. Niestety nie otrzymaliśmy zaproszeń na tą prywatkę..

Pozostał nam wyłącznie sen..

20150212_194547

Tak zakończył się nasz przedostatni dzień w górach. Stanęliśmy przed bardzo poważnym dylematem. Jak spędzić ostatni dzień..w raju? Postawiliśmy na sprawdzone miejscówki Tangram-Myoko, a właściwie ich kombo. Był to chyba strzał w dziesiątkę, gdyż wypróbowaliśmy ciekawy wariant, który pozwolił nam na jazdę po czystym terenie 3-4 dni po ostatnim opadzie, co uwierzcie nie jest w Japonii takie proste, ale gdzie jest..? (za wyjątkiem Alaski)

W trzeciej części wspominałem o szkolnych, zorganizowanych oddziałach narciarskich, które z niesamowitym zapałem ćwiczą jazdę synchroniczną. Tak to działa w realu..

20150212_101455

Na zakończenie dnia postanowiliśmy zaopatrzyć się w jedne z pierwszych prezentów. Wszak jakoś było trzeba wydać nadmiar jenów. Same tego nie zrobią!

Smutna część tej wycieczki, pierwsze poważne pakowanie..

20150213_112807

Japońskim górom składamy dziękczynne pokłony. Ugościły nas niezwykle miło i sympatycznie. Nie szczędziły sutych opadów pudru, dopuściły wyłącznie do jednej odwilży i pozwoliły bezpiecznie wrócić do domu. Pozdrawiamy Hakubę i okolice. Na pewno kiedyś wrócimy!

20150212_085421

Zdjęcia: Maciek Leszczyński (Pure Powder), Tomasz Durkacz oraz moje własne.