Idealnie trafiony puder w tatrzańskim reglu dolnym | Marzec | 2015 | Część 2

Pierwszą część materiału już pokazałem w zeszłym tygodniu -> Idealnie trafiony puder w Tatrzańskim reglu dolnym | Marzec | 2015 | Cześć 1

Przyszedł czas, a właściwie w końcu go znalzłem by opublikować pozostałe materiały, które zgromadziliśmy w tamtą bogatą w doznania, lecz ubogą w słońce sobotę. Do dzisiaj ciężko mi uwierzyć, że udało nam się tak dobrze pojeździć mimo tak oczywistych warunków. Jeden z pewniejszych spotów w dziejach polskiego freeride’u;) Łojek przysłał trochę fotek..

A ja, jako że muszę zwolnić trochę miejsca na dysku stworzyłem krótki teledysk z całości klipów. Tak bardzo lubię jeździć w tym miejscu, że nawet w tej chwili czuje się spakowany i gotowy do startu!

Idealnie trafiony puder w tatrzańskim reglu dolnym | Marzec | 2015 | Część 1

Ostatni tydzień był dość intensywny, jeśli chodzi o jazdę. Szczególnie same weekendy i dni do nich przylegające. Musicie przyznać, że marzec jest wyjątkowo hojny, chyba zawsze taki był. Zebrałem trochę materiału i rozpocznę opowiadanie od samego końca, czyli ostatniej soboty (14.03).

W zasadzie nie mieliśmy zielonego pojęcia, co z nią zrobić. Piątek spędziliśmy na Pilsku i nieźle nas tam wytrzepało ze względu na beton leżący pod małą warstwą puszku. Z racji tego faktu, byliśmy lekko rozmemłani psychicznie. Lecz jeździć trzeba, kiedy za oknem w końcu zima!

coverdrop1920

Szybki wywiad telefoniczno-internetowy i już wiedzieliśmy, że kierunkiem, jaki powinniśmy obrać są Tatry. Kasprowy i przylegające włości, a także czynnnik ekonomiczny przy kasie kolejki nie za bardzo nam pasowały. Poza tym prognoza głosiła soczyste mleko, dlatego wybraliśmy pewniejszą opcję, czyli tzw. dolny regiel.

Na miejscu okazało się, że waruneczki są niezwykle rozkoszne, a na dodatek ilość podkładu pozwala na wykonanie pewnych akrobacji, które miałem w głowie od przynajmniej dwóch sezonów zimowych. Nie czekając na specjalne zaproszenie postanowiliśmy wykorzystać daną okazję i zdusić ten ogromny kamyk. Osobiście miałam nieźle nasrane w majtach. Wyobraźnia podpowiadała, że kolana zwybiją jedynki, gdyż lądowanie należało do tych bardziej płaskich. Pynkł za pierwszym strzałem. Odhaczony, czas znaleźć jeszcze większy.

Jeśli ktoś preferuję wersję Facebook to serdecznie zapraszam -> ciach!

Materiału wideo jest więcej. Zapewne ścisnę jak zwykle krótki filmik. Na razie dokładam jeszcze foty. Pstryk!

Pumping Derby in Japan | Część #1 | Luty |2015

Jesteście ciekawi, jak miewa się zima w Japonii. Ja też byłem i w końcu w lutym 2015 udało mi się zaspokoić tą ciekawość. Niezupełnie do końca, gdyż kraj długi i szeroki, aczkolwiek wiem już sporo i przy pierwszej lepszej okazji wracam dowiedzieć się więcej. Tymczasem zapraszam na mały cykl reportaży o nazwie Pumping Derby in Japan, czyli pompowanie puchu w kraju kwitnącej wiśni. A uwierzcie nam, było co pompować!

20150201_105632

Sprawdź także!

Podróż każdego z nas trwała zaledwie kilkanaście godzin. Osobiście leciałem przez Helsinki i jedno, co mnie od razu uderzyło, to fakt, że w samolotach Finnair jest strasznie zimno. W ogóle Finowie to strasznie zimni ludzie. Tacy Austriacy ze Skandynawii. Po dotarciu do Tokio musiałem jeszcze tylko zaczekać na Maćka, który atakował z Monachium przez ZSRR.

Następnym krokiem był odbiór zaliczkowanej fury, która została podstawiona na parking przy samym lotnisku. Kimmy, sympatyczny pracownik wypożyczalni starał się wytłumaczyć wszystkie zawiłości, jakie czekają nas na japońskiej infrastrukturze drogowej. Zrozumieliśmy tylko tyle, że mamy tankować paliwo oznaczone czerwonym kolorem i za każdym razem zatrzymywać się na przejazdach kolejowych. Dodatkowo powtórzył przynajmniej tysiąc razy zwrot „Be careful!”. Jego niezwykle niepewny wzrok, kiedy odjeżdżaliśmy z parkingu – bezcenny!

To nie nasza fura, ale to mój pierwszy oryginalny, azjatycki posiłek. Ciekawostką i błogosławieństwem jest fakt, że nawigacja samochodowa (Garmin) posiada opcję wpisywania nr telefonu miejscowości i w ten łatwy sposób takie proste turysty jak my mogą dotrzeć do celu podróży bez konieczności nauki japońskiej, krzaczkowej pisowni.

Dotarcie do Hakuby zajęło nam jakieś 4h (350 km) i dostarczyło wielu pozytywnych emocji. Lewostronny ruch jazdy, niepewność co do przekraczania ustalonych progów prędkości oraz chroniczny brak stacji benzynowych przy autostradzie. W praktyce wygląda to następująco:

  • Pierwszego dnia mielibyśmy 3 stłuczki, wszystkie przez nieuwagę przy włączaniu się do ruchu. Na początku za każdym razem uruchamiałem wycieraczki zamiast kierunkowskazu.
  • Japończycy nie respektują ograniczeń prędkości na swoich drogach. Jest 50 jadą 100, jest 80 jadą 160. Aczkolwiek porządeczek na drodze jest. Nie spotkasz Typowego Janusza, który trąbi i świeci długimi, bo śpieszy się do schorowanej babci leżącej w szpitalu.
  • By zatankować trzeba zjechać a autostrady, lub być po prostu cierpliwym. W końcu stacja się pojawi. Tak więc lepiej mieć zatankowane pod sam korek.

Nocleg był małym wyzwaniem logistycznym. Jednak im więcej mijałoy nocy tym ogar tego elementu stawał się w pełni zautomatyzowany: szama, przerzut torb i pokrowców do kabiny, sikanie i kima. Oczywiście webasto działało tylko w naszej wyobraźni. Gdyby nie puchowe śpiworki od Pajaka i japońska pierzyna małżeńska od Kimmy’iego to pewnie czulibyśmy się jak kostki lodu w zamrażarce.

Na miejscu, praktycznie w każdej miejscowości turystycznej czeka na was parking wyposażony w łazienkę, toaletę z podgrzewaną deską klozetową (mrau!), kaloryfer i rząd automatów, które oferują napoje zimne, ciepłe a nawet zupy! Opcjonalnie będzie również świątynia, a także przeróżne rzeźby ze śniegu, bardzo popularne w Japonii.

Pierwszym ośrodkiem narciarskim, na jaki skierowaliśmy nasz azymut był Tsugaikekogen leżący w bliskiej okolicy Hakuby. Miejscówkę polecił nam Dave, Kanadyjczyk (już prawie Japończyk), lokalny przewodnik i właściciel Evergreen Outdoor Center. Jak na start był to strzał w dziesiątkę.

Tak wygląda..karnet:)

20150202_102027

Mimo, że było już kilka dni po opadzie, to udało nam się znaleźć kilka nieruszonych połaci puchu w granicach ośrodka. A musicie wiedzieć, że w tych granicach puch leży nietknięty po opadzie od 30 minut od maksymalnie 1h. Głodna szarańca Skandynawów, Australijczyków i samych Japończyków żądna świeżego pudru zjada wszystko szybko i intensywnie, nawet w bardzo małych, oddalonych i tajnych resortach.

W zasadzie rozpizgaliśmy wszystko, co nam pozostawili. Następnego dnia musieliśmy uruchomić foczki i tym samym znaleźć jeden z dłuższych i przyjemniejszych zjazdów, jakie udało nam się oddać w Azji.


Po dwóch dniach jazdy i trzech bez prysznica wbiliśmy do tzw. „onsen”, czyli tradycyjnej japońskiej łaźni publicznej (gorące źródła). Efekt był powalający. Podobno śpię na tym zdjęciu..?!

20150202_181316

Nie można również zapomnieć o pysznym jedzeniu przyrządzanym i jedzonym na różne sposoby..

Później już tylko kima. Z braku sił i braku laku nasze wieczorne rozrywki kończyły się na niesamowicie przyjemnej wizycie w toalecie, gdzie czekała na nas – nagrzewając się przez cały boży dzień – ciepła deska klozetowa. Jak się później okazało spaliśmy średnio po 10h, czasami nawet 11. Sportowcy-podróżnicy tak już mają. Do zobaczenia w następnym odcinku!

Zdjęcia: moje własne oraz Maciek Leszczyński (Pure Powder)