Jak mogliście zauważyć we wcześniejszym wpisie sytuacja śniegowa na początku sezonu 2012 nie była zbyt różowa. Mówiąc więcej była po prosu dramatyczna. Pędzeni wielką zajawą próbowaliśmy chałupniczo ratować sytuację. Jedyna biel leżała na „boiskach”, więc postanowiliśmy napompować mięśnie przed prawdziwym opadem.
29 grudnia zdobyliśmy Skrzyczne. Nie wiem, czemu wydawało nam się, że będzie można podejść od samego dołu?! Nieogar zupełny. W rezultacie naszych marzeń musieliśmy walić z buta, aż do Jaworzyny. Pamiętam, że wtedy już prawie opuściła mnie nadzieja. Idąc wśród zmarzniętej trawy w butach narciarskich przeklinałem tą zimę i każdą podobną.
Na samej górze nie wyglądało to, aż tak źle. Pogoda sprzyjała, humory dopisywały. Jazda przyjemna, ale po sztruksie to każdy kapeluch umie. Miejmy nadzieję, że tegoroczna zima będzie z goła inna. Ma być puch po same cyce!