Wypad na Śnieżnicę | Kto by się spodziewał!?| Marzec | 2013

Spodziewalibyście się, że na takim pagórku jak Śnieżnica (1006 m.n.p.m.), który znajduje się w Kasinie Wielkiej, zaledwie 49 km z Krakowa znajdują się fajne opcje freeride’owe?

Ja bym nato nawet nie postawił złotówki. Za nic nie chciałem wierzyć w tego typu rewelacje, ale w końcu Tomek dopiął swego i pewnego marcowego dnia po opadzie w tamtym rejonie postanowiliśmy, po raz kolejny spróbować szczęścia.

Niestety, gdzieś wcięło mi zdjęcia. Trudno. Mam tylko jedno. Zgadnijcie, kto to? Macie rację. To Justyna Kowalczyk. Z ręką na sercu!

snieznicapinkas

Jak okazało się po kilku zjazdach cały czas byłem w wielkim, ogromnym błędzie. Oczywiście nie znajdziecie tam tatrzańskich żlebów, ale zabawa jest przednia na dobrym beskidzkim poziomie. Ciut trzeba przepedałować z kijów do krzesełka po oddaniu pysznego zjazdu, ale w zasadzie teren cały czas lekko opada, więc płynnie się dryfuje. Polecam, super opcja, jeśli ktoś nie ma czasu na wybitkę w Tatry. Tymbardziej, że my nie spotkaliśmy żadnego fana szerokich nart, czy też deski snowboardowej.

-=Szczebel Ebel=-

Wczorajszego dnia Tomasz wraz z Kubą wybrali się aby odnieść sukces na Szczeblu Małopolskiej Freeride-Turystyki Pionowej. Z opowieści Tomka wynikało, iż jest to góra marzeń, którą można pokonać, lecz droga na jej szczyt jest stroma i pełna trudnych przeszkód. Jak widać na fotkach opatrzność oraz Kobieta W Niebieskiej Szacie czuwała nad powodzeniem tej niezwykłej misji. A o to co mówi Tomasz, dzień po dokonaniu tego wiekopomnego zjazdu..

Po prostu trzeba zaliczyć ten kolejny SZCZEBEL wtajemniczenia w BC. To najlepszy leśny zjazd w tej części Świata. Problem w tym, że Szczebel to dość niska góra, do magicznego tysiaka brakuje mu trzech metrów i przez ostatnie kilka sezonów nie było tam na tyle białego żeby móc bezpiecznie śmigać. Teraz to co innego. Wiadomo. Dupnęło jak rzadko. Może nawet nieco przesadziło.. Pojawiły się obawy czy aby nie za dużo jest śniegu, na tyle dużo się nie wydrapiemy na górę.
Stał się jednak cud. Jakiś niedzielny traper przetarł nam szlak. Nie wiem jak to zrobił ale dzięki niemu udało nam się w trzy godziny stanąć na szczycie. Oczywiście jak na co drugiej górze w Beskidach jest tu jakiś papieski akcent. Tam jest to wielki głaz z tablicą, coś na kształt ołtarza, a nawet kapliczka. No ale nie miało być o tym… Do zjazdu nam się nie paliło. Czasu sporo jak rzadko na takich wyjazdach. Celowo przeciągaliśmy chwilę wbicia się w sprzęt delektując się świadomością, że oto wyleźliśmy tu na górę a przed nami jeszcze CAŁY zjazd.
W końcu ruszamy. Na początek rozkmina co do kierunku zjazdu, gdzie są jakieś większe luki w lesie i jak się zachowuje śnieg. Jest lepszy niż się spodziewałem. Nie tak puszyście puszysty jak zaraz po opadzie ale już ciut zsiadły i mięsisty. Skręty kroi się w czymś takim wybornie. Po kilkudziesięciu metrach trafiamy na TO! Kuba coś do mnie krzyczy. Jest oszołomiony. Euforia. Przed nami cudowny tunel stworzony przez delikatne zagłębienie terenu i zamykające się nad nim drzewa. Na dnie tego małego jaru nie ma krzaków. Widoczność jest na ponad 100 metrów. Coś bardzo rzadkiego w leśnych jazdach. Właśnie tędy musi płynąć okresowo woda po ulewach, spadają kamienie, czasem pewnie zsuwają się niegroźne lawinki. Właśnie dlatego jest tak wyczyszczony z krzaków.
Zatrzymujemy się nad głębokim jarem. I tu popełniamy jedyny błąd. Zamiast ciąć non stop tam gdzie jest stromiej, techniką kropli wody, która wybiera optymalną dla siebie linię, my pakujemy się na grzbiet, w krzaczory. Tak jak radzą traperskie podręczniki. To nie było dobre rozwiązanie. Spadamy do jaru ale już za nisko, żeby móc cieszyć się jazdą w nim. Później jeszcze kawałek po polach i wioskową drogą dojeżdżamy prawie pod auto. Przed 14 było już pozamiatane. W sumie 5 godzin i jakieś 750 metrów przewyższenia. Najpierw w górę później w dół. W tym 500 metrów w pionie naprawdę pysznej jazdy.
Słowo końcowe. Co takiego jest w tym Szczeblu? To propozycja na konkretny warun. Taka ilość puchu na tak stromym, ale odkrytym, nie porośniętym drzewami, stoku byłaby dla mnie bardzo schizująca. Zejście lawiny byłoby bardzo prawdopodobne. Las na Szczeblu daje pełny komfort psychiczny. Nic nie poleci. Zostajemy wśród żywych 🙂

Natomiast inna ekipa wybrała się inchalować czystym puchem do resortu Stożek – Wisła. „Niestety” było tak zajebiście i tak dużo powderu, iż nikt nie myślał aby wyjąć aparat (ale i tak nikt nie miał) lub inne sprzęty rejestrujące..liczył się tylko slalom specjalny między drzewami..jedno zatrzymanie i toniemy prawie po pępek:)

Obrazki Tomasza + e-Globtroter.pl